środa, 5 kwietnia 2017

Samozaparcie równe zeru.

Nic z dietą mi nie idzie. Jestem grubą babą. Na zawsze taką zostanę. Do tego chrześnica męża przyszła prosić na wesele. Mam 10 tygodni by coś ze sobą zrobić, ale brakuje mi samozaparcia. Zacznę dobrze dzień, by wyłamać się przy kolejnym posiłku. Do tego jak coś mnie zdenerwuje, to odreagowuje jedzeniem. A niestety zdenerwowana jestem przez cały dzień. Nie... Ja jestem wkurwiona. Kto miał 2,5 latkę w domu, to wie jak taki mały człowiek potrafi wyprowadzić z równowagi. Nie lubię dzieci. Nigdy nie lubiłam. I następnego dziecka na pewno mieć nie będę. Z reszta przy braku seksu jest to nawet fizycznie nie możliwe. Więc drugim dzieckiem nawet się nie przejmuję.
Chciałabym coś ze sobą zrobić, a brak mi samodyscypliny. Nawet do dietetyka bym poszła, ale nie mam pojęcia gdzie takiego szukać. Chodzi mi o takiego wypróbowanego, który nie skosi za 8 wizyt 1500 zł. :/ Czy ktoś coś słyszał? Wie? Rejony Warszawy.

sobota, 25 lutego 2017

W ostatni czwartek byłam na analizy wellness. Odbyło się to w klubie Wola. Przyznam szczerze, że trochę inaczej to sobie wyobrażałam. Jako jakiś większy klub sportowy z siłownią itp rzeczy. Tu weszłam do małego pomieszczenia wielkości mojego salonu. Na środku stał prostokątny stół z krzesłami, a pod ścianą lada z czajnikiem i mikrofalówką. Pozostałe ściany poobklejane były rożnymi osobami i ich efektami przed i po odchudzaniu. W pierwszej chwili myślałam, że źle trafiłam i miałam ochotę wyjść, jednak już ktoś stał koło mnie z prośbą zawieszenia płaszcza. No nic. Wypełniłam druczek i poczekałam na trenera. Zwykły facet po trzydziestce, nie żaden napakowany gach. Koniecznie wszyscy chcieli by im mówić po imieniu. Wiecie, nie jestem do tego przyzwyczajona. Zraziło mnie to troszkę, bo już chcieli uchodzić za wielką rodzinę. Niestety jestem trochę zdystansowanym człowiekiem. Nie umiem się od razu tak przestawić. U mnie trzeba czasu. A tu już na "dzień dobry" trzeba po imieniu. Nie ważne. Do pomiarów zdjęłam buty i skarpetki. Stanęłam na ala wadze, a w reku trzymałam metalowy drążek. Po chwili były moje wyniki.
Waga: 83,6
BMI: 29,3 (nadwaga)

Zawartość tłuszczu 33,6 kg/40,2%

Tłuszcz wewnętrzny 6,5 pkt

Zawartość mięśni 56,8 %/47,5 kg

Zawartość wody 44,8%

Masa mineralna kości 2,5 kg

Metabolizm: 1556 kcal
Ocena budowy ciała: 2 pkt.
Wiek metaboliczny 45 lat.

Jak widać na zdjęciach praktycznie każdy wynik poddany był analizie.
Powiem szczerze, że mną te wyniki mocno wstrząsnęły. Na tyle, że postanowiłam diecie nie odpuszczać. Nie tylko ze względu na wygląd, ale moje zdrowie. Nie jest najlepiej z moimi kośćmi. Mój wiek metaboliczny też dał mi wiele do myślenia. Faktycznie czuję się fizycznie i psychicznie bliżej 50-tki, niż 30-tki. Pomiary wagi może się różnią od moich poprzednich, ale każdy ma inną wagę. W domu ważę się w jednym miejscu, w którym wiem, że jest tam podłoga w miarę prosta. Staję na niej bez ubrań, kompletnie nagusieńka. A ubrania też swoje ważą, zwłaszcza te zimowe.
Analiza była bezpłatna. Dopiero za dietę się płaci. Dieta 3-dniowa 50 zł. Minusem jest to, że przez te trzy dni trzeba do nich co dziennie przychodzić. Jeśli chodzi o dietę na dłużej, to wizyta jest raz w tygodniu. Dla mnie to niewykonalne, gdyż nie mam z kim córki zostawić. Co się jeszcze dowiedziałam. Nic czego bym nie wiedziała. Posiłki powinny być mniej więcej o stałych porach, co 3-4 godziny. Co powinno się jeść a czego nie. Słodycze, napoje gazowane, słone przekąski itp, powodują otyłość. Nadmiar jedzenia oraz jego za małe ilości spożywania nie są dobre. Powinniśmy jeść: białka, zdrowe tłuszcze, wartościowe węglowodany, warzywa i owoce bo zawierają cenne witaminy. Ja to wszystko wiem. Czego się spodziewałam. Jakiegoś wsparcia. Fakt, przychodząc co dziennie lub raz w tygodniu i rozmowy na ten temat to jest duże wsparcie. Ale tylko dla osób, które mogą sobie na to pozwolić. Brakowało mi jakiś szerszych propozycji np na czym polega dieta skomponowana przez nich. Byłam już u jednego dietetyka przed i po ślubie. Chciałam jakiegoś porównania. Sama rozmowa telefoniczna raz na tydzień również by dużo dała.
Myślę, że jest to propozycja dla ludzi zaczynających swoją przygodę z dietą. Same pomiary są bardzo ciekawe i bardzo je polecam.
Pozdrawiam.
Malisiakowa. 

poniedziałek, 13 lutego 2017

Walentynki.

- Co planujecie na Walentynki? - zwróciła się do mnie z pytaniem kuzynka męża.
- A to dziś Walentynki? - pytam zaskoczona.
- Jutro są.
- Nie wiem. A to trzeba coś planować, obchodzić to?
- No jak to? - zdziwiła się. - Dzień zakochanych. Kwiaty, czekoladki, romantyczna kolacja w restauracji. Może jakieś wyjście do kina.
- Aha... Romantyczna kolacja z T oraz Julcią. 
Z góry wiem, że to niemożliwe. Bardziej się namęczymy, ganiając małą po restauracji, niż co kol wiek zjemy. Jak w końcu usiądziemy, to będziemy się wściekać, że ona nic nie chce jeść. Jeszcze to jedzenie bokiem nam wyjdzie. Nieeee! Mowy nie ma. Nigdzie się nie ruszamy. Pokrótce przedstawiłam kuzynce swój punkt widzenia.
- Oj. Ale dziadki nie zostaną z małą?
Wybuchłam śmiechem. Już widzę, jak teście wręcz się biją, by zająć się wnuczką.
- Nie. Nie zostaną.
- To, co wy Walentynki będziecie robić? Może chociaż lampka wina, jak mała będzie już spała. Lub coś innego, co was uszczęśliwi... - zakończyła z podtekstem.
- Wiem! - krzyknęłam uradowana. - Wiem, co będziemy robić, jak Julka w końcu zaśnie!
- Co? Co? - dopytywała się kuzynka z wypiekami.
- Pójdziemy spać. O tak. Wyspać się byłoby super. - stwierdziłam podniecona. 
To byłby super prezent dla nas oboje. Ja nie musiałabym na przymus wymyślać coś dla niego. Walentynki kompletnie wypadły mi z głowy i w zasadzie nie mam nic, a gotować mi się nie chce jego ulubionej potrawy. On nie musiałby gorączkowo przeszukiwać sklepów za drobiazgiem dla mnie. Tak, to zdecydowanie super pomysł. Wyspać się.

wtorek, 31 stycznia 2017

Pomiary po dwóch tygodniach.

W sobotę się mierzyłam. Niestety nie mam jakiś porywających wyników, ze względu na te przerwę 5-dniową. Oby teraz szło mi lepiej.
Waga: 82,4 kg (-0,1)
Talia: 91 cm (-1)
Pod biustem: 90 cm (+1)
Biodra: 112 cm (-1)
Udo: 66/65 cm (0)
Łydka: 41,5 cm (-0,5)
Wiem, że nim się załamałam miałam lepszy wynik na wadze. Muszę spiąć tyłek i iść dalej. Nie poddawać się. Ćwiczenia w tym tygodniu ograniczam do minimum: 30 minut, 3 razy w tygodniu. Jestem w czasie sesji i w weekend mam trzy ciężkie egzaminy. Muszę się przede wszystkim uczyć.
Pozdrawiam.

piątek, 27 stycznia 2017

500+ i Malisiakowa.

Czytałam dziś artykuł z Gazety Wyborczej o zaczynających się baby boomach w Polsce. Wszystko pięknie napisane, że miejsc w szpitalach brakuje na rodzące. Kobiety leżą już na korytarzach... Cały tekst przedstawiał raczej wyniki badań społeczeństwa przez socjologów, pod kątem wpływu 500 plus na ich postanowienie, co do następnego dziecka. Najbardziej uderzyła mnie w tym artykule wypowiedź jednej z matek "Decyzję o kolejnym dziecku ułatwił nam program 500 plus". Cóż. W końcu to artykuł z Wyborczej, pisany pod rządzących. Ktoś musi dobrze o nich pisać. Ale, żeby ktoś był na tyle głupim i mówił, że 500 plus ułatwiło mu decyzje o kolejnym dziecku?
Uprzedzam. Nie, nie jestem za PIS-em. Nie jestem też za PO. Ani za inną partią. Jestem jednym z tych ludzi, którzy uważają, że cały parlament należałoby wymienić. Powiedzieć jasno i wyraźnie "Przestańcie bawić się w kotka i myszkę oraz w liska. Zacznijcie robić coś dla ludzi a nie przeciwko nim".
Dlatego dziwią mnie pochwały w stronę 500 plus, bo wiem, że to zadłuża państwo Polskie. Wcześniej nas zadłużali i dalej to robią, tylko w bardziej zawrotnym tempie. Czy to PIS czy PO, dla mnie to jedno i to samo. Potem oni pomrą, bo każdy umiera, a nasze dzieci i wnuki będą musiały to spłacać. I co nam pozostanie po tym 500 plus? Nie rozumiem również jak to ma ułatwić decyzje o następnym dziecku? Owszem jest to jakieś wsparcie finansowe, ale żeby namyślić się z tego powodu na dziecko?
Ja mam jedno dziecko. Gdyby nie kilka innych argumentów przeciwko drugiemu, pewnie bym drugie chciała. Ale uwaga... Dalej bym się na nie nie zdecydowała. Obecne główne argumenty przeciwko to: 
-Nie widzę siebie w roli kobiety ciężarnej, która chodzi co miesiąc lub dwa tygodnie do lekarza. Plus jeszcze szereg badań... NIE! Nigdy w życiu. Wiem, że to wszystko jest potrzebne itd. Bardzo dobrze, że ciężarne muszą się tak kontrolować, ale to nie dla mnie. Już nie.
-Kocham swoją córeczkę. Co dziennie mam z niej tyle radości, co złości na nią. Ale kocham ją ponad wszystko. Jednak nie przepadam za dziećmi. Nie lubię ich. Place zabaw mnie przerażają oraz inne miejsca gdzie są dzieci. Mam gęsią skórkę.
-Brak stałej pracy. Moja sytuacja wygląda tak, że po wychowawczym muszę się zwolnić. Przenieśli moje stanowisko do innego miasta, a ja nie będę jeździć 150 km do pracy.
- Brak mieszkania. Obecnie mieszkamy z rodzicami męża. Ale wiadomo, chcemy być na swoim. Nie wiem jak w praktyce będzie wyglądać program "mieszkanie plus". Jednak ja wolę zaufać bankowi, niż Skarbowi Państwa. Nie chcę potem usłyszeć, że grunty na których jest moje mieszkanie, są wykupione lub przeznaczone pod drogę.
- Piszę o względach finansowych bo są one bardzo ważne dla dziecka. Nie wiem jak moi rodzice doprowadzili do sytuacji, że przez lata, miesiąc w miesiąc martwili się, iż im do pierwszego nie wystarcza pieniędzy. Przyjaciółki chodziły na różne ciekawe zajęcia pozalekcyjne np. język, taniec, malarstwo, nauka gry na gitarze itp. Ja po szkole wracałam do domu, odrabiałam lekcje i siedziałam przed telewizorem lub komputerem. Zawsze wiedziałam kiedy u nas brakowało kasy. Mama wtedy robiła na obiad notorycznie naleśniki lub zupę mleczna z kluskami. Miałam starszego brata, potem młodszą siostrę, ale co z tego. Oczywiście fajnie jest mieć rodzeństwo. Ja jednak nie jestem w stanie zgotować mojemu dziecku ten sam los. Wiem, że kolejne dziecko, to kolejne większe wydatki niż przy jednym dziecku. Nie chcę się martwic, czy mam na kolonie dla dzieci lub wczasy. Chcę to zapewnić chociaż jednemu dziecku. Pamiętam, że byłam kiedyś bardzo zdziwiona, że mój mąż z siostrą nie jeździli na kolonie czy wczasy z rodzicami. Nie jeździli, bo ich rodzice nie mieli na to pieniędzy. Budowali dom. Ojciec jeździł do pracy za granicę, by mieli za co cegły kupić. Potem doszło do mnie, że gdyby nie moi dziadkowie, to moja mama nie miała by swojego mieszkania, a ja z bratem koloni lub wczasów co rok, a nawet komputera. Dlaczego ja mam pozbawiać swoje dziecko tego wszystkiego, byleby mieć drugie dziecko?!
Nigdy nie zrozumiem kobiet, które nie mając dobrej sytuacji materialnej, decydują się na drugie dziecko. Bo gdyby miały, to nie wygadywały by głupot, że 500 plus ułatwiło im decyzje o kolejnym dziecku. To chyba logiczne!

Pozdrawiam.

środa, 25 stycznia 2017

Spadek motywacji.

Przyznam się szczerze, że mam spadek motywacji. Może to wina braku słońca, przemęczenia (córkę odzwyczajamy od smoczka i noce są tragiczne 3-4 godziny snu), a może to PMS. Nie wiem. Nie ma dnia, by mnie głowa nie bolała. Najchętniej bym siedziała pod kocem z kubkiem ciepłej herbaty, z tabliczką czekoladą\y i pączkiem na talerzyku. Oglądała jakieś filmy. Nie te łzawe, po nich bym się czuła jeszcze gorzej, ale np. "Jurassic World", po raz 100-tny poprzednie części lub Indianę Jonesa. Do tego doszła sesja egzaminacyjna.
Zdaję sobie sprawę, że to wszystko to tylko wymówki. Nagle trzeba wypróbować nowe żelazko i poprasować ciuchy, czego nigdy nie lubiłam. Posprzątać mieszkanie. Wszystko tylko niećwiczenia. Mam 5 dni obsuwy, a przecież dopiero zaczęłam dietę. Tak mi dobrze szło. Ćwiczenia, które zawsze lubiłam, nagle stały się niechcianą koniecznością. A przecież nikt nie lubi się do czegoś zmuszać. Znajoma ostatnio powiedziała mi, że 90% naszego sukcesu, bez względu na nasz cel, to zmuszenie się do czegoś. Zmuszenie, by dalej pisać książkę, bo sama się nie stworzy. Zmuszenie do kontynuacji diety, bo te tłuste nogi i sterczący brzuch same nie zniknął. Zmuszenie się do ćwiczeń, bo skóra sama jędrna nie będzie, a mięśnie znikąd nie powstaną. Zmuszenie się do nauki, bo egzaminy same się nie pozdają. Potrzebne są też chęci i zapał, ale skąd to brać?
Niech mnie ktoś w tyłek kopnie, bo sama nie wstanę. 😑

czwartek, 19 stycznia 2017

Dieta malisiakowej.

Aby się spełniły noworoczne życzenia, trzeba im trochę pomóc. Dziś napisze o pierwszym z listy.
Zdaje sobie sprawę, że dieta 1000 kcal nie jest najzdrowsza na dłużej. Na ogół powinno się ją stosować do miesiąca. Ja mam troszkę inny plan. Do końca marca 1000 kcal, a od kwietnia chce zwiększyć kaloryczność o 300 kcal. Byłam kiedyś na tej diecie i to 6 miesięcy. Dało się wytrzymać. Dzięki temu potem jadłam zdrowiej i nie rzucałam się tak na słodycze. Następnie zaszłam w ciążę, przy której i tak przytyłam. Moje myślenie było następujące: jesteś w ciąży, po co się ograniczać. To był bardzo, ale to bardzo duży błąd. I nigdy tak nie róbcie. W ciąży powinno się jeszcze bardziej kontrolować, co się je. Rzadko sięgałam po fast foody, ale jadłam np. codziennie po dwa pączki. Do tego doszło jeszcze zatrzymywanie wody w organizmie i była mega opuchnięta. Córka ma już ponad dwa lata, a ja nie mogę się ogarnąć. No... Nie mogłam aż do końca października. Wtedy nastąpił jakiś przełom. Taki pstryczek w nos. Liczyłam kalorie, ćwiczyłam. Dodam, że ja lubię liczyć kalorie. Od grudnia miałam ponad miesięczną przerwę. Głównie dlatego, że byłam zmęczona psychicznie takim reżimem. Czułam, że nie tędy droga. W końcu chodzi o to, by nie na jakiś czas zmienić sposób odżywiania, tylko całkowicie zmienić nawyki żywieniowe. 
Po Trzech Królach dostałam kolejny pstryczek w nos. Stwierdziłam "Że ja nie dam rady? Nie schudnę? No to wam pokażę". Niestety nie mam jakiegoś super wsparcia od rodziny męża. Prędzej dowalą, niż pomogą. Co mnie dosyć dziwi, bo przecież sami do szczupłych nie należą. Moja teściowa co tydzień powtarza, że się odchudza, po czym wpierdala zupę fasolową, zagęszczoną mąką. Teść nie widzi w sobie żadnego problemu. Wkurzają mnie ich docinki typu "Jest na diecie, a jak się tylko odkręcić to wpieprza batoniki", "A po co Ci ten strój sportowy? Wyrzucone pieniądze w błoto. I tak nie ćwiczysz".
Powróciłam na dobre do diety od 9 stycznia. Fakt, na razie minęło tylko 10 dni, ale już widzę efekty w postaci braku bolącego brzucha. To nie jest tak, że po kryjomu jem batoniki, bo takowego nie pamiętam, kiedy miałam w ustach. Tylko mam kilka zasad, które pozwalają mi na słodycze bez przytycia od nich. Moje obecne zasady.
1. Dieta 1000 kcal. Dodam, że jak przekroczę limit, to nie mam wyrzutów sumienia wiem, że to, co zjadłam nadprogramowo, było zdrowe. I uwaga, nie chodzę głodna. Najdłużej głodna w ciągu dnia jestem może przez godzinę. Potem jem posiłek, nawet jeśli mam już przekroczone kalorie. Tylko to jest ZDROWE. Od kwietnia wprowadzam dodatkowe 300 kalorii. W październiku bardzo kontrolowałam by 1000 kcal nie przekroczyć. Czułam się fatalnie jak, to zrobiłam. Dlatego teraz zmieniłam swoje myślenie. Dlaczego mam się czuć źle, po zjedzeniu dodatkowego jabłka lub jogurtu? Staram się nie jeść białego pieczywa. Po nim na pewno zaraz będę głodna.
2. Co dwa tygodnie mam Słodką Sobotę. Nie liczę wtedy kalorii i jem co chcę, mogę nawet słodycze i słonycze. Oczywiście w ograniczonej ilości. To nie jest tak, że rzucam się na dużą paczkę chipsów, lub całe ciasto. Nie. Zjem małą paczkę chipsów, jeden lub dwa kawałki ciasta. Tak też miałam w październiku.
3. Jeśli mam parcie na słodkie jem kostkę gorzkiej czekolady 70%. Ostatnio kupiłam 72% Belgian Chocolate with Cocoan Nibs. Jedna kostka ma 55 kcal. Wcześniej tego nie stosowałam i dlatego miałam złe samopoczucie. Lubię słodycze, więc czemu mam się ich w zupełności pozbywać?
4. Ważę się i mierzę raz na dwa tygodnie. 
5. Ćwiczę. Bez względu co sądzą o mnie domownicy i czy, mi wierzą czy nie. Ćwiczę i to 5 razy w tygodniu po 60 minut. Robię to wyłącznie dla siebie i wtedy kiedy mam czas. Nie moja wina, że mojej teściowej wtedy nie ma w domu. Zresztą mi nie jest potrzebny do tego żaden obserwator. I oni wszyscy nie muszą mi wierzyć. Ich docinki, fakt są denerwujące, ale super mnie motywują. Bo kiedy ja będę szczuplejsza, oni nadal będą ociekać tłuszczem.
6. Są dwa produkty, które ograniczyłam w 100%. Orzechy i masło orzechowe. Powiecie, ale to zdrowe. Pewnie, że zdrowe, ale... O ile głód na słodycze potrafię opanować jedna kostka czekolady, tak głodu na orzechy nie potrafię. Kocham orzechy. Jadłabym je garściami. I nie te solone. Ble... Nie lubię ich (chyba, że to migdały). Uwielbiam zwykłe orzechy, bez dodatków. Nie zjem pół paczki, czy jedną małą. Nie... Wpierdolę wszystko. Z masłem orzechowym jest identycznie. Zjem cały słoik przez dwa dni. Dlatego ograniczyłam je w 100%. Jem okazjonalnie, na jakieś święta.
7. Prowadzę dziennik diety. Jak pisałam wyżej, lubię liczyć kalorie. Zresztą dobrze jest sobie pisać, co się zjadło nawet bez liczenia. Np. wczoraj jadłam na obiad miskę białego ryżu z sosem słodko kwaśnym z piersią z kurczaka. I wiem, że brzuch wieczorem bolał mnie od tego ryżu. Dzień wcześniej zjadłam to samo, ale z makaronem razowym i czułam się dobrze.
Od razu uprzedzę i mówię, nie pójdę do dietetyka. Byłam raz, kiedyś przed ślubem. Fakt, jego dieta skutkowała, ale co dwa miesiące lądowałam u internisty z zapaleniem błony śluzowej żołądka. Na nic się zdały moje sugestie kierowane do dietetyka. Mówił "proszę wytrzymać do końca". Dieta była jak dla mnie za restrykcyjna, bo za dużo zakazywała i za dużo NAKAZYWAŁA. Np. nie rozumiałam, czemu nie można jajek lub jogurtu naturalnego czy kefiru i maślanki. Fizycznie i psychicznie czułam się jakby, mnie walcem przejechano. Efekt był taki, że nie wytrzymałam do końca. Oczywiście moja teściowa uważa, że to cud dieta była, bo kochana córeczka też te dietę stosowała i nie marudziła. Nie każda dieta jest dla wszystkich. Do innego dietetyka nie pójdę, bo mnie na to nie stać. Trochę się w cenach orientowałam i to za duże pieniądze jak na moją kieszeń. Poza tym mi niepotrzebna niańka. Jak sama nie nauczę się zdrowo odżywiać, to nikt mnie nie nauczy.
Pierwszymi efektami diety już teraz mogę się pochwalić. Od 9 stycznia schudłam 1,8 kg. Większy opis, łącznie z pomiarami będzie 28 stycznia.
Trzymajcie za mnie kciuki i życzcie powodzenia. :)