sobota, 25 lutego 2017

W ostatni czwartek byłam na analizy wellness. Odbyło się to w klubie Wola. Przyznam szczerze, że trochę inaczej to sobie wyobrażałam. Jako jakiś większy klub sportowy z siłownią itp rzeczy. Tu weszłam do małego pomieszczenia wielkości mojego salonu. Na środku stał prostokątny stół z krzesłami, a pod ścianą lada z czajnikiem i mikrofalówką. Pozostałe ściany poobklejane były rożnymi osobami i ich efektami przed i po odchudzaniu. W pierwszej chwili myślałam, że źle trafiłam i miałam ochotę wyjść, jednak już ktoś stał koło mnie z prośbą zawieszenia płaszcza. No nic. Wypełniłam druczek i poczekałam na trenera. Zwykły facet po trzydziestce, nie żaden napakowany gach. Koniecznie wszyscy chcieli by im mówić po imieniu. Wiecie, nie jestem do tego przyzwyczajona. Zraziło mnie to troszkę, bo już chcieli uchodzić za wielką rodzinę. Niestety jestem trochę zdystansowanym człowiekiem. Nie umiem się od razu tak przestawić. U mnie trzeba czasu. A tu już na "dzień dobry" trzeba po imieniu. Nie ważne. Do pomiarów zdjęłam buty i skarpetki. Stanęłam na ala wadze, a w reku trzymałam metalowy drążek. Po chwili były moje wyniki.
Waga: 83,6
BMI: 29,3 (nadwaga)

Zawartość tłuszczu 33,6 kg/40,2%

Tłuszcz wewnętrzny 6,5 pkt

Zawartość mięśni 56,8 %/47,5 kg

Zawartość wody 44,8%

Masa mineralna kości 2,5 kg

Metabolizm: 1556 kcal
Ocena budowy ciała: 2 pkt.
Wiek metaboliczny 45 lat.

Jak widać na zdjęciach praktycznie każdy wynik poddany był analizie.
Powiem szczerze, że mną te wyniki mocno wstrząsnęły. Na tyle, że postanowiłam diecie nie odpuszczać. Nie tylko ze względu na wygląd, ale moje zdrowie. Nie jest najlepiej z moimi kośćmi. Mój wiek metaboliczny też dał mi wiele do myślenia. Faktycznie czuję się fizycznie i psychicznie bliżej 50-tki, niż 30-tki. Pomiary wagi może się różnią od moich poprzednich, ale każdy ma inną wagę. W domu ważę się w jednym miejscu, w którym wiem, że jest tam podłoga w miarę prosta. Staję na niej bez ubrań, kompletnie nagusieńka. A ubrania też swoje ważą, zwłaszcza te zimowe.
Analiza była bezpłatna. Dopiero za dietę się płaci. Dieta 3-dniowa 50 zł. Minusem jest to, że przez te trzy dni trzeba do nich co dziennie przychodzić. Jeśli chodzi o dietę na dłużej, to wizyta jest raz w tygodniu. Dla mnie to niewykonalne, gdyż nie mam z kim córki zostawić. Co się jeszcze dowiedziałam. Nic czego bym nie wiedziała. Posiłki powinny być mniej więcej o stałych porach, co 3-4 godziny. Co powinno się jeść a czego nie. Słodycze, napoje gazowane, słone przekąski itp, powodują otyłość. Nadmiar jedzenia oraz jego za małe ilości spożywania nie są dobre. Powinniśmy jeść: białka, zdrowe tłuszcze, wartościowe węglowodany, warzywa i owoce bo zawierają cenne witaminy. Ja to wszystko wiem. Czego się spodziewałam. Jakiegoś wsparcia. Fakt, przychodząc co dziennie lub raz w tygodniu i rozmowy na ten temat to jest duże wsparcie. Ale tylko dla osób, które mogą sobie na to pozwolić. Brakowało mi jakiś szerszych propozycji np na czym polega dieta skomponowana przez nich. Byłam już u jednego dietetyka przed i po ślubie. Chciałam jakiegoś porównania. Sama rozmowa telefoniczna raz na tydzień również by dużo dała.
Myślę, że jest to propozycja dla ludzi zaczynających swoją przygodę z dietą. Same pomiary są bardzo ciekawe i bardzo je polecam.
Pozdrawiam.
Malisiakowa. 

poniedziałek, 13 lutego 2017

Walentynki.

- Co planujecie na Walentynki? - zwróciła się do mnie z pytaniem kuzynka męża.
- A to dziś Walentynki? - pytam zaskoczona.
- Jutro są.
- Nie wiem. A to trzeba coś planować, obchodzić to?
- No jak to? - zdziwiła się. - Dzień zakochanych. Kwiaty, czekoladki, romantyczna kolacja w restauracji. Może jakieś wyjście do kina.
- Aha... Romantyczna kolacja z T oraz Julcią. 
Z góry wiem, że to niemożliwe. Bardziej się namęczymy, ganiając małą po restauracji, niż co kol wiek zjemy. Jak w końcu usiądziemy, to będziemy się wściekać, że ona nic nie chce jeść. Jeszcze to jedzenie bokiem nam wyjdzie. Nieeee! Mowy nie ma. Nigdzie się nie ruszamy. Pokrótce przedstawiłam kuzynce swój punkt widzenia.
- Oj. Ale dziadki nie zostaną z małą?
Wybuchłam śmiechem. Już widzę, jak teście wręcz się biją, by zająć się wnuczką.
- Nie. Nie zostaną.
- To, co wy Walentynki będziecie robić? Może chociaż lampka wina, jak mała będzie już spała. Lub coś innego, co was uszczęśliwi... - zakończyła z podtekstem.
- Wiem! - krzyknęłam uradowana. - Wiem, co będziemy robić, jak Julka w końcu zaśnie!
- Co? Co? - dopytywała się kuzynka z wypiekami.
- Pójdziemy spać. O tak. Wyspać się byłoby super. - stwierdziłam podniecona. 
To byłby super prezent dla nas oboje. Ja nie musiałabym na przymus wymyślać coś dla niego. Walentynki kompletnie wypadły mi z głowy i w zasadzie nie mam nic, a gotować mi się nie chce jego ulubionej potrawy. On nie musiałby gorączkowo przeszukiwać sklepów za drobiazgiem dla mnie. Tak, to zdecydowanie super pomysł. Wyspać się.