Nie
będzie żadnych postanowień. Nie mają one sensu. Przychodzi koniec roku i
człowiek załapuje doła, że nic nie odhaczył. Czytałam kiedyś, by
wypisać sobie takie realne postanowienia, które pokrywają się z naszymi
możliwościami. Co z tego, że ktoś napisze "Wyjechać w podróż dookoła
Świata", jak go na to nie stać. W moim wypadku i taka metoda się nie
sprawdza. Mogę sobie postanowić "wyjazd na Mazury" i szlag wszystko
trafia, jak mój mąż powie, że on tam nie jedzie i koniec. A tak, jak
życzenia się nie spełnią, to nie będzie doła i żalu.
W tym roku mam poniższe noworoczne życzenia.
1.
Schudnąć do 73 kg. Moja obecna waga to 84 kg. Postaram się zejść te 11
kg mniej, nawet jeśli miałoby mi to zająć cały rok. Mam już nawet plan.
2. Skończyć pisać książkę. Trochę słabe, gdyż już wczoraj postanowiłam jej nie kończyć. Zacznę nową, może ona lepiej mi pójdzie.
3.
Regularnie ćwiczyć. No właśnie tu się kłania mój brak kompletnego
ruchu. Bieganiny za dwulatką raczej nie można do tego zaliczyć. Mam
życzenie ćwiczyć minimum 30 minut dziennie.
4. Zrobić coś dla siebie, tak by do reszty mnie porwało. Pochłonęło. Wywróciło mnie o 180*.
Myślę,
że cztery są jak najbardziej realne do zrobienia. Omówię je
poszczególnie w kolejnych postach. Teraz może napiszę kilka słów o mnie.
Nie
jestem jakąś nudną, podstarzałą babą. Mam 30 lat i... no dobra... Mam
nudne życie, które ocieka irytacją i ogólnym zmęczeniem. Sama jestem
sobie winna. Mieszkam w domu rodzinnym mojego męża. Mamy wspaniałą
córeczkę. Mąż raczej nie liczy się z moim zdaniem, prędzej wysłucha
swojej mamusi i siostruni. Moje sugestie są kwitowane jako:
"wyolbrzymiasz", "za bardzo to do siebie bierzesz", "źle to
zrozumiałaś", "czepiasz się". I były momenty, gdzie naprawdę sądziłam,
że tak jest. Tylko że jak rozmawiałam z najbliższymi na dany temat, to
okazywało się, że jak na moją osobę to reaguję bardzo spokojnie i na
pewno nic nie wyolbrzymiam. Byli wręcz pod wrażeniem, że jestem tak
opanowana w danych sytuacjach. Kto powiedział, że w domu teściów będę
miała gładko i przyjemnie. Obecnie jestem na urlopie wychowawczym. Moje
dziecko ma ponad dwa lata i jest bardzo kochaną dziewczynką. Jak każdy
dwulatek jest bardzo denerwująca. Ba! Często bierze mnie czyste
wkurwienie. Tak więc jestem sobie w domu i mój świat obraca się dookoła
dziecka i męża. W zeszłym roku postanowiłam ten czas jakoś wykorzystać i
poszłam na studia. Z analiz przedmiotów: logika prawa, etyka prawa oraz
statystyka, wychodzi, że w tym semestrze raczej zakończę studiowanie.
Muszę też dodać, że pomimo mojego ogólnego niezadowolenia z życia, jest
kilka plusów.
1.
Może moje dziecko jest denerwujące, ale je kocham. Julcia jest śliczna,
mądra, wszędzie jej pełno i jest bardzo dla mnie ważna. Jak się
urodziła, pierwsze co o niej pomyślałam to "mój mały cud". I takim cudem
ona dla mnie jest.
2.
Mój mąż jest, jaki jest. Czasem sztywny jakby połknął kij od szczotki,
ale dla mnie bywa czasem wręcz zabawny. Z jakiegoś powodu nadal go
kocham. Tylko za nic nie mogę sobie przypomnieć, co to jest.
3.
Czytam historie różnych kobiet i przyznam szczerze, że mam naprawdę
fajnych teściów. Da się z nimi dogadać. Wiem, że jak w końcu pójdziemy
na swoje, to będziemy się dogadywać jeszcze lepiej.
4.
Mam oparcie w mojej rodzinie. Mam fantastyczną mamę, siostrę oraz
brata. Mam super babcie i dziadka oraz debeściacką ciocię (siostra
mamy).
5.
Moi przyjaciele bardzo dobrze mnie rozumieją, a jak nie to przynajmniej
się starają. Również służą mi nieocenionym oparciem oraz bardzo dobrze
ładują moje akumulatory.
Pięć
super plusów. Muszę je sobie zapisać w kalendarzu, by czytać je
codziennie. Może to postawi mnie jakoś do pozytywnego pionu.
Pozdrawiam gorąco.
Malisiakowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz