środa, 25 stycznia 2017

Spadek motywacji.

Przyznam się szczerze, że mam spadek motywacji. Może to wina braku słońca, przemęczenia (córkę odzwyczajamy od smoczka i noce są tragiczne 3-4 godziny snu), a może to PMS. Nie wiem. Nie ma dnia, by mnie głowa nie bolała. Najchętniej bym siedziała pod kocem z kubkiem ciepłej herbaty, z tabliczką czekoladą\y i pączkiem na talerzyku. Oglądała jakieś filmy. Nie te łzawe, po nich bym się czuła jeszcze gorzej, ale np. "Jurassic World", po raz 100-tny poprzednie części lub Indianę Jonesa. Do tego doszła sesja egzaminacyjna.
Zdaję sobie sprawę, że to wszystko to tylko wymówki. Nagle trzeba wypróbować nowe żelazko i poprasować ciuchy, czego nigdy nie lubiłam. Posprzątać mieszkanie. Wszystko tylko niećwiczenia. Mam 5 dni obsuwy, a przecież dopiero zaczęłam dietę. Tak mi dobrze szło. Ćwiczenia, które zawsze lubiłam, nagle stały się niechcianą koniecznością. A przecież nikt nie lubi się do czegoś zmuszać. Znajoma ostatnio powiedziała mi, że 90% naszego sukcesu, bez względu na nasz cel, to zmuszenie się do czegoś. Zmuszenie, by dalej pisać książkę, bo sama się nie stworzy. Zmuszenie do kontynuacji diety, bo te tłuste nogi i sterczący brzuch same nie zniknął. Zmuszenie się do ćwiczeń, bo skóra sama jędrna nie będzie, a mięśnie znikąd nie powstaną. Zmuszenie się do nauki, bo egzaminy same się nie pozdają. Potrzebne są też chęci i zapał, ale skąd to brać?
Niech mnie ktoś w tyłek kopnie, bo sama nie wstanę. 😑

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz